„Wy mnie słuchacie, a ja śpiewam tekst z muzyką
Taka konwencja, taki moment, więc tak jest.
Zaufaliśmy obyczajom i nawykom,
już nie pytamy czy w tym wszystkim jakiś sens.
A ja zaśpiewać dzisiaj chcę w obronie ciszy,
choć wiem: nie pora, nie miejsce i nie czas
Lecz gdy się
milczy, milczy, milczy to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas
Bo gdy się
milczy, milczy, milczy to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas”
Tak zaczął się wczorajszy koncert Czerwonego Tulipana w warszawskiej „Piwnicy pod Harendą”. Koncert niesamowity, wspaniały i – jak zwykle – na wysokim poziomie. Szkoda tylko, że publiczność niezupełnie dopisała. Średnio miłe towarzystwo jednego skina i jeszcze jednego średnio identyfikowalnego przedstawiciela mniejszości intelektualnej potrafiło zepsuć swoim zachowaniem odbiór większości utworów.
Na zwrócenie uwagi przez jednego ze słuchaczy zareagowali wyzwiskami i groźbami. Po zakończonym koncercie podeszli do niego i grozili mu dalej. Kiedy wszedłem między nich i zaapelowałem o spokój (ładnie powiedziane, wyglądało ciekawiej 😉 ), próbowali grozić również mi. Groźby olałem i na tym się zakończyło.
Przy okazji: wyjątkowy niesmak wzbudziło we mnie zachowanie pracowników Harendy, którzy przyglądali się całemu zajściu i nie zareagowali nawet na moją prośbę. Hint: ich było conajmniej dwóch, każdy tak na oko 90-100 kilo, bynajmniej nie tłuszczyku. Ja ważę 60 kilo.
No i reakcja pozostałej części publiczności – kilkaset osób, z których nikt – absolutnie nikt – nie próbował pomóc człowiekowi atakowanemu przez dwójkę ćwierćinteligentów.
Na szczęście Czerwony Tulipan występuje również poza Harendą…