Pierwszy samodzielny

Dziś pokręcimy się chwilę nad Garwolinem, a potem zobaczymy – usłyszałem od Mirka. I zobaczyliśmy. To znaczy ja zobaczyłem. Ale od początku…

Skończyłem ćwiczenie rozpoznawania i wychodzenia z sytuacji niebezpiecznych – przeciągnięć, spirali i korkociągów. W ostatnich dniach ćwiczyłem też sytuacje awaryjne (czytaj: awaria silnika), no i tradycyjnie doskonaliłem lądowania. Co prawda po każdym moim lądowaniu Mirek łapał się za głowę (już nie za wolant, jest sukces!), ale chyba nie było tak źle, skoro po powrocie z Garwolina powiedział – teraz odpocznij, potem ja zostaję na ziemi, a ty polecisz z kimś innym.

Od razu złapała mnie trema, bo widać że żarty się kończą. Nowa osoba na prawym fotelu, trzeba pokazać, że człowiek nie gubi się w okolicach własnego lotniska. Startujemy i po chwili meldujemy Warszawie Info (119,450MHz) Sierra Papa Fokstrot Wiktor Janki, po starcie z Sobieni na 1400 feet altitude, świecimy 7000, prosimy 2000 nad Garwolinem. Jest zgoda, więc z kursem około-120-stopni, bo wieje równo z południa, lecę w stronę Garwolina i próbuję dojrzeć znajome okolice. Nie ma, nie ma, nie ma… jest obwodnica! Dobra, jesteśmy w domu. Wchodzimy na 2000, przeciągnięcie, korkociąg, symulacja awarii silnika, wracamy do Sobieni. Lotnisko na szczęście znalazłem bez większych problemów (niech żyją maszty antenowe w okolicach Osiecka), lądowanie, drugie lądowanie, kołujemy i nagle słyszę polecenie…Zatrzymaj samolot. Trochę zdziwiony (coś popsułem?) zatrzymuję. Instruktor wysiada, zapina pasy na pustym fotelu i mówi uśmiechnięty: „to miłego lotu”.

Temperatura na zewnątrz wynosiła około 30 stopni, ale i bez tego zrobiłoby mi się nieznośnie gorąco. Wróciłem na początek pasa 09, odwróciłem samolot, wysunąłem klapy na 10 i lekko stremowanym głosem zameldowałem „Sobienie Radio, Sierra… gotów do startu”. Możesz startować – i skończył się czas na tremę.

Pierwsze wrażenie – Cessna, bez pasażera i z lekkim pilotem to nawet szybka maszyna. Drugie – przez prawe okno też coś widać. Trzecie – kiedy wiadomo, że druga ręka nie złapie za wolant w razie potrzeby, wszystko jakoś wychodzi dużo lepiej. W końcu sam wystartowałem, zrobiłem cztery zakręty i wróciłem na lotnisko w jednym kawałku.

Wspomnienia z pierwszego samodzielnego lotu, tak jak z pierwszego skoku spadochronowego, zostają w pamięci na zawsze. Moje są jak najbardziej pozytywne, ale i tak warto w samochodzie wozić t-shirt na zmianę. Bo w tych upałach człowiek strasznie się poci 😉