W deszczu

  • ja: Sobienie Radio, Sierra Papa Kilo India Alpha, na prostej, pełne lądowanie i pod hangar.
  • SR: Kilo India Alpha, jedynka, ląduj na pasie – nie w hangarze.
  • ja: Tak będzie, najpierw pas, potem hangar.

[lądowanie]

  • niezidentifikowany głos: Wiedziałem, że nie dolecisz do hangaru.

Tak zakończył się pracowity weekend spędzony w dużej części na lotnisku. A zaczął się nieciekawie – gigantyczną ulewą, potem serią ulew, a następnie deszczem. Kiedy dojechałem na lotnisko, padało. Chwilę wcześniej z Radomia przyleciała Cessna, którą miałem latać. Pierwsze pytanie, które mi przyszło do głowy: jak się lata w deszczu? Odpowiedź przyszła błyskawicznie – „siadaj do samolotu, zobaczysz”. Już nie lało, ale zbyt sucho też nie było. Cessna 152 wycieraczek nie posiada. Szyba… no cóż, Fiat 126p ma bardziej aerodynamiczny kształt. Drzwi zresztą też się łatwiej zamyka w Maluchu. I akustyka lepsza… 🙂

Rozgrzewamy silnik i jazda do góry. I już wiem. Latanie w słońcu ma pewną wspólną cechę z lataniem w deszczu – niewiele widać. W przypadku słońca – gdy lecimy w jego kierunku (aaa! kto wymyślił tak nisko zamieszczone fotele? Zamknięcie osłony przeciwsłonecznej nic nie daje, cień kończy się na moim czole!), w przypadku deszczu – prawie cały czas. To znaczy – nie jest tak źle, jednak ciąg powietrza zdmuchuje część kropli, ale nie jest to rewelacyjna widoczność.

Samo lądowanie (a raczej – sześć kolejnych) – podobne do lądowań w suchych warunkach. Ale może to tylko takie odczucie spowodowane sporym wiatrem 'w dziób’ i nadmiarem wrażeń spowodowanych… ekhem… nazwijmy to widzialnością.

Niedziela była już normalniejsza, 24 kręgi, w lotnisko już trafiam bez większych problemów, podejście do lądowania też jakoś wychodzi, sama końcówka wymaga drobnych korekt. Ocena wysokości nie jest jednak tak łatwa, jak się by to wydawało.

No i korzystając z niezłej pogody zrobiłem tzw. 'kroki lotniska’ – a po ludzku mówiąc, poszwędałem się z kartką, obejrzałem pas, zanotowałem przeszkody i… nagle lotnisko zrobiło się bardziej znajome. Szkoda, że nie zrobiłem tego wcześniej. Przydatna sprawa.

Z innych ciekawostek – przed hangarem robiono próbę silnika Biesa. Co za maszyna! Jednak nasze Cessny przy tym gigancie to małe robaczki. Może kiedyś… 🙂